Teraz możemy się już do tego przyznać.
Wpadł jak śliwka w bagno. Nie sam, troszkę mu pomogliśmy niechcący. Bo najpierw był urwany sznurek od niego, przy samym kołowrotku. Potem się sznurek z blachą sklinował w skrzynki szczelinie. I tam był.
I powinien być nawet po wyciągnięciu sznurka bo przecież ucho ma do zaczepienia. I zwisać powinien.
Ale nie był, podrygnął i spadł. Wybity razem ze sznurkiem ze szczeliny. Ale gdzie on spadł? Bo jakby pionowo to jeszcze pół biedy. A może pomyślał, że nigdy sankami nie był. I furnął sobie w mulaste głębiny!?!
Ratunku, pomocy! Pół kotliny stanęło na nogi. W miarę wzrostu ilości wykonanych telefonów gasła w nas nadzieja. Jak to! Tyle wokół bajor do spenetrowania, tyle tajemnic do zgłębienia a Nurka brak!?!
Nakarmieni złudą pogodziliśmy się z losem. Szczęśliwie nie za długo. Kolega Kolegi na manewry przybył w pobliże. Nurknął i wyciągnął.
Ot co!
Nie koniec to jednak zmagań był gdyż utopieńca trza było nazad w czeluściach skrzynki zawiesić a sznurek oderwany do windy umocować. Tuzin ludzi łódkę do ziemi ściągnęło choć oporna była. Trzech chwatów blachę dźwigło z poziomu szalupy wcisnąć próbując. Niesporo im szło, a łódka tonęła. Dostojnie wodę z jeziora zgarniała - strumykami wprzód a końcem rzeką szeroką woda mesę zalewała. W sekundach ostatnich ucho na miejsce wskoczyło, łódź do pionu wróciła.
Ach, jakaż by to atrakcja była mieć przy pomoście utopionego Tytanika!
Zająłby zaszczytne miejsce obok „Franusia” za środka jeziora, kilku aut pod mostem rdzewiejących, dwóch kajaków i czterometrowej łodzi po dwudziestu latach szczęśliwie odnalezionej:)
P.S. Historię powyższą na faktach opartą fikcją literacką opisano. Choć ostatni akapit prawdą najszczerszą jest:)