Czy ktoś kiedyś aby nie powiedział, że nasze domy nie mają ścian z gumy? Otóż mają – a przynajmniej niektóre:)
Na jubileuszowe, 5 już spotkanie, historycznie nazwane „Szantowaniem u Jurków” przybyło rekordowo wielu gości. Gospodarze zaangażowali do pracy wszystkie domowe krzesła, z dziecięcymi włącznie, by pomieścić całe towarzystwo. Opustoszały również kredensy i gabloty uwolnione od ciężaru zastawy stołowej. Stoły uginały się pod ciężarem przeróżnych, przepysznych potraw.
By uczcić wydarzenie zostały przygotowane dwa torty: jeden samodzielnego autorstwa najmłodszej, 5-letniej Jurkowej latorośli (zbieżność lat przypadkowa !?!:), drugi rodem z kuchni naszej Siostry Anastazji (dla niewtajemniczonych: gospodyni naszego Wielebnego) – a o jej talentach wiele pisać nie trzeba gdyż znamy je doskonale. Niewiele czasu upłynęło by oba zostały tylko wspomnieniem.
Gitarzystów było wielu, wszyscy trzej spisali się na medal i żadna z 24 strun nie pękła. Towarzystwo ze śpiewem się nie ociągało. Jak ktoś słów nie znał mógł się posiłkować przygotowanymi śpiewnikami. To nic, że były one w wersji starszej, nowszej i poprzecznej – wyćwiczeni nawigatorzy natychmiast podawali numer strony z danym tekstem. Repertuar obejmował pieśni te „co zawsze”, nowości, ale i utwory autorskie powstałe na skutek dramatycznych rejsowych wydarzeń („10 w skali Beauforta”, myzyka Krzysztof Klenczon, słowa Crew Czesiu STS Pogoria).
Chwile wytchnienia wypełniały wspominkowe, żeglarskie opowieści…..
….., z czego jedna warta przytoczenia gdyż jej bohater wielkie zrobił wrażenie na naszych doświadczonych Wilkach Morskich.
Otóż zdarzyło się razu jednego, że do załogi „Zawiszy” został zamustrowany (trochę z przypadku, więcej z konieczności) paroletni chłopaszek. Kapitanowie długo się głowili jak też onego zabezpieczyć- bo to jednak człowiek niepełnowymiarowy, a tu i kapok i szelki potrzebne. Jak się to udało skombinować to następne zmartwienie zaprzątnęło głowy uczone: jak też młodego do pokładu przypiąć? Nie ma rady, trzeba go z Matką pępowiną związać!
Młody żeglarz, zupełnie nieświadom jakich domniemanych kłopotów jego obecność wytrawnym Zejmanom dostarczyć może, zadziwił wszystkich swą rezolucją i zrozumieniem marynarskiego żywota.
Niedługo u Matki na sznurku wisiał, zaraz się inny osobnik do przepięcia znalazł, ostatecznie u Wujka Miecia etatowo zawisł. Razu któregoś do żagli iść trzeba, z dzieciakiem plączącym się pod nogami nie bardzo bezpiecznie. Podwiesili go chłopaki na bomie w huśtawce z kapoka, na czas pracy spokój mieli bo się młody radośnie bujał.
Innym czasem bawi się brzdąc w mesie a tu mu ktoś duży w paradę wchodzi. Spojrzał tylko w górę i zaśpiewał: „Mójjjj jest ten kawałek podłogi…”. W drodze do domu, w pociągu konduktor go pyta: „A coś ty tam robił na tym rejsie?”. Młody, rezolutnie i bez skrępowania: „Zygałem!”.
Po więcej szczegółów odsyłam do uczestników pamiętnego (z racji innych nieprzeciętnych uczestników) rejsu, a wracając do naszego jubileuszu…
… jak i dowcipy w wykonaniu Mistrza i Mistrzyni Słowa Mówionego, których to indywidualna interpretacja uwidoczniła zupełnie różne aspekty jednego kawału o żabach:)
Tak to w miłej atmosferze czas upływał nie wiadomo kiedy.
Dziękujemy Gospodarzom i wpraszamy się za rok:))